Dla Bruno Latoura „świat jest zamieszkany przez szaleńców” i „nie będzie wyjścia z tunelu”
Obrazoburczy myśliciel Bruno Latour ocenia w "Face à Gaïa", że zaślepiony swoim szaleństwem Człowiek nie jest w stanie spojrzeć w twarz rzeczywistości świata. Nadzieja, zaprzeczenie, garbienie się, demiurgiczna fantazja… nic nie powstrzyma tego, co nieuniknione.
Bruno Latour to bez wątpienia jeden z najsłynniejszych francuskich intelektualistów i najbardziej znany za granicą. Książki socjologa, antropologa, filozofa, którym jest od czterdziestu lat, zostały przetłumaczone na różne języki. Zbiera nagrody i medale. Kilka prestiżowych uczelni nadało mu tytuł doktora honoris causa. A zaproszenia do udziału w konferencjach płyną z całego świata.
„Osiem wykładów na temat nowego reżimu klimatycznego”, które składają się na Face à Gaïa, to zasadniczo sześć wykładów Latoura wygłoszonych — w języku angielskim — w Edynburgu (Szkocja) w 2014 r. Ale przetłumaczone, rozszerzone i wzbogacone przez autora zmieniły status aż stał się tym prawie czterystustronicowym obiektem literackim, równie zagadkowym jak fragment obrazu Caspara Davida Friedricha zdobiący okładkę książki.
Stwierdzenie, że proza Bruno Latoura jest łatwa do ujarzmienia, byłoby kłamstwem. Czytanie jest wymagające. Jednym słowem Latour zasłużył. U niego słowa, idee, koncepcje krzyżują się, przepychają i zderzają, aż grożą zatopieniem czytelnika w zawrotnej obfitości. W Gai, która nie jest przyrodą, ale symbolem zjawisk modyfikujących system ziemski, jest to kwestia antropocenu (czy działalność człowieka zapoczątkowała nową epokę geologiczną?), religii, podboju kosmosu, teologii, Lamartine'a i James Lovelock… Mieszanie pomysłów jest trwałe.
W jego oczach świat jest zamieszkany przez szaleńców
Obrazoburczy intelektualista, radykalny myśliciel, skłócony z częścią świata intelektualnego, Latour jest swego rodzaju prorokiem zagłady, jak profesor Philippilus (którego nie zapomina wymienić) w albumie o przygodach Tintina. Dla niego świat nie przeżywa „kryzysu ekologicznego”. To byłoby zbyt proste. „Mówienie o „kryzysie” nadal byłoby sposobem na zapewnienie sobie pewności siebie poprzez wmawianie sobie, że „to minie”; że kryzys „wkrótce będzie za nami”. Jeśli chodzi o słowo „ekologiczny”, zauważa Latour, używamy go we wszystkich sosach „aby się uspokoić, nabrać dystansu” i zamknąć oczy.
Uważa Latour, że przez trzydzieści czy czterdzieści lat człowiek nie chciał spojrzeć rzeczywistości w oczy. Mówi, że z „zdumiewającym spokojem, a nawet godną podziwu formą stoicyzmu”, odziedziczonym po religiach, przyjęliśmy piętrzące się złe wieści. Pozostaliśmy bezwładni, aby „to, co mogło być tylko przejściowym kryzysem, przekształciło się w głęboką zmianę w naszym stosunku do świata”. I dodać: „Wydaje się, że staliśmy się tymi, którzy mogli działać (…), a którzy nie zrobili nic lub bardzo mało. Kilka stron dalej filozof wyjaśnia, o co chodzi: „Rzeczywiście, jak to się mówi, jesteśmy „w tunelu”, z wyjątkiem tego, że „nie zobaczymy jego końca”. W tych sprawach nadzieja jest złym doradcą, ponieważ nie jesteśmy w kryzysie. Nie „przejdzie”. Będziemy musieli się do tego przyzwyczaić. To jest ostateczne. »
Kiedy Bruno Latour mówi o „głębokiej zmianie naszego stosunku do świata”, ma na myśli „szaleństwo”. W jego oczach świat jest zaludniony szaleńcami. Do kategorii szaleńców, być może najniebezpieczniejszych, zalicza tych, którzy nie chcą widzieć rzeczywistości, którzy mówią, że trzeba „zachować zdrowy rozsądek” i „żyć jak dawniej, nie martwiąc się zbytnio”. Na ich czele stoi oczywiście obecny prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump.
„Powrót do idei postępu”
Szaleni są również ci, którzy, nieliczni, ale aktywni, są przekonani, że jeśli ziemska maszyna nie działa, to jest to wina Człowieka, który ściśle ją kontrolował. Głoszą oni „całkowite panowanie nad przyrodą, zawsze pojmowaną jako niespokojna i dzika”. W szeregach tego nowego Kościoła, zrodzonego w Dolinie Krzemowej w Kalifornii, wyróżniają się apostołowie geoinżynierii, czarodzieje zajmujący się klimatem i ich naukowe fantazje...
A potem są inni, „najbardziej szaleni, ci, którzy zdają się wierzyć, że jeszcze coś mogą zrobić, że nie jest jeszcze za późno, że zasady zbiorowego działania znów na pewno zadziałają; że musimy umieć działać racjonalnie, z pełną znajomością faktów, nawet w obliczu tak poważnych zagrożeń, respektując ramy istniejących instytucji”.
Autor nie identyfikuje się z żadną z tych kategorii. Zalicza się do esperados, o których wspomina pisarz Romain Gary: ludzi zepchniętych na margines, pustelników, artystów, ogrodników… którzy w niemal całkowitej izolacji szukają sposobu na przeciwstawienie się udręce. Ale, czasami playboy, Latour precyzuje, że w jego przypadku lekarstwem na pozbycie się udręki jest przekazanie jej innym.
Żadnemu z tych szaleńców doktor Latour nie dał nadziei na wyleczenie. Zło jest zbyt głębokie. Tylko termin, z jego trudnymi do rozpoznania zarysami, może być opóźniony, o ile przyjmiemy rodzaj opieki, która polegałaby na „powrocie do idei postępu”, „cofaniu się”, jak to ładnie ujął. .
Źródło: https://reporterre.net/Pour-Bruno-Latou ... -sortie-du