Debata o długach i udawanie
Wtorek 19 Lipiec 2011
List z Wall Street | ŚWIAT
Między ideologią a kwestiami politycznymi debata na temat podniesienia „pułapu” zadłużenia w Stanach Zjednoczonych daje wrażenie teatru cieni. Nic lub prawie nic w słowach i czynach bohaterów nie jest przesiąknięte ukrytymi interesami, nic lub prawie nic nie opiera się na przekonaniu, że zapomnienie lub ignorancja są silniejsze niż wszystko. Dwa uderzające przykłady ilustrują tę mieszankę instrumentalizacji i dobrowolnej amnezji, która ignoruje istotne kwestie i zaczyna męczyć opinię, która usiłuje nadążyć za debatą, w której szczerość bohaterów nie jest główną cechą.
Zacznijmy od Republikanów. Formalnie twierdzą, że redukcję długu, a dokładniej jego stopy w stosunku do produktu krajowego brutto (PKB) czynią kwestią „zasad”. Ale to w dużej mierze postawa. Ich prawdziwym koniem bojowym – na razie narzuconym przez ich radykalne odłamy z Tea Party i niektóre główne lobby, które finansują ich wybranych przedstawicieli – jest masowe ograniczenie stylu życia państwa, aby uniemożliwić mu działanie, co nie jest tym samym.
Wspominaliśmy już o sposobie, w jaki wybrani republikanie blokują nominacje i fundusze z agencji federalnych w celu promowania deregulacji („Nagroda Nobla? Niekompetentna!”, Le Monde, 22 czerwca). Rzadko kiedy ta postawa była bardziej widoczna niż w niedawnej decyzji komisji budżetowej Izby Reprezentantów o odmowie głosowania nad budżetem Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), organu nadzorującego rynek.
Z kryzysu organizacja ta wyszła bardzo zdyskredytowana. Czy SEC nie badała oszusta Bernarda Madoffa sześć razy bez powodzenia? Pozwolić bańce zadłużenia na rynku nieruchomości lekkomyślnie rosnąć, aż do implozji? Dla wielu jej los był przypieczętowany: w najlepszym razie zostanie głęboko zreformowana, w najgorszym skazana na upadek. Administracja Obamy zawahała się i skończyła… przyznając jej zwiększone prerogatywy.
Ustawa o regulacjach finansowych Dodda-Franka dała mu więcej śledczych i lepiej wyszkolonych specjalistów do wykrywania oszustów umysłowych i spekulantów wysokiego ryzyka. Republikańska większość w Izbie zrezygnowała jednak z przyznania dodatkowych 222,5 mln dolarów (158 mln euro) przewidzianych w budżecie na 2012 rok, aby utrzymać je na niezmienionym poziomie (tj. w stałych dolarach: -2,5%). Przywołany powód: w obliczu „skumulowanego deficytu federalnego przekraczającego 14 000 miliardów dolarów długu”, mniejsze wydatki stają się imperatywem dla wszystkich.
Ale to jest sztuczka. Jeśli SEC jest organem publicznym, jego finansowanie nie jest: pochodzi całkowicie z obowiązkowych składek 35 000 graczy na rynkach amerykańskich. To oni wniosą mniejszy wkład, a agencja będzie mniej zdolna do ścigania ich zgniłych jabłek. Deficyt publiczny nie zostanie zmniejszony ani o złotówkę. Co gorsza, zauważył Robert Khuzami, numer dwa w SEC, jego organizacja jest płatnikiem netto do budżetu państwa poprzez grzywny nakładane na finansistów, którzy nie szanują jej zasad: im więcej może ich ścigać, tym więcej pieniędzy zwraca podatnicy. Krótko mówiąc, pod pretekstem „redukcji wydatków publicznych” jeszcze bardziej powiększamy deficyt…
Po stronie Demokratów debata podkreśla naprawdę zdumiewający sojusz de facto: sojusz Białego Domu i agencji ratingowych. Zdumiewające, kiedy przypomnimy sobie, co ci sami demokraci byli w stanie powiedzieć trzy lata temu, kiedy opinia publiczna wyraziła bardzo ostre odrzucenie graczy z Wall Street, a autorytet tych agencji, których są klientami i finansami, wydawał się podupadać nie do naprawienia. Te agencje Standard & Poor's, Fitch i inne agencje Moody's zostały oskarżone o to, że pozwoliły AIG, Fannie Mae, Freddie Mac i firmie zadłużać się na ryzyko astronomicznych kwot bez obniżania ich ratingu, o to samo z kredytem bez wiary, prawa i innych instytucje, które ustrukturyzowały swoje „zgniłe” tytuły. Był to czas, kiedy sekretarz skarbu Tim Geithner zapewniał, że pod jego rządami „zmniejszy się zależność inwestorów i regulatorów od agencji ratingowych”.
Od tego czasu jednak agencje te były regulowane w bardzo niewielkim stopniu. A dziś są deszczem lub blaskiem na światowym rynku długu. Rola tych orędowników redukcji deficytów za pomocą wyraźnych cięć wzrosła do tego stopnia, że dyktowali swoje prawo państwom sparaliżowanym zagrożeniem, jakie niesie ze sobą możliwość pogorszenia się ratingu ich długu. A kiedy grożą Waszyngtonowi, że to zrobi, jak zareaguje ten sam pan Geithner? Zamiast przypominać sobie swoje niegdyś ostre uwagi na ich temat, szybko próbuje politycznie skorzystać na ich groźbach skłonienia Republikanów do zaakceptowania porozumienia w sprawie redukcji wskaźnika zadłużenia. frakcja Tea Party. Ta sama walka Obama-Standard & Poor's: kto by w to uwierzył?
W międzyczasie, prawdziwe problemy amerykańskiego zadłużenia, problemy starzejącego się społeczeństwa, które produkuje nie więcej niż 10% tego, co konsumuje i wydaje znacznie więcej niż jakiekolwiek inne na wydatki wojskowe i zdrowotne (z jednej strony, w tym drugim obszarze znacznie niższe niż w porównywalnych krajach), pozostają dalekie od debaty publicznej.
Sylwan Cypel
Źródło
http://www.lemonde.fr/economie/article/ ... _3234.html